|
|
Autor |
Wiadomość |
Karou Raven
Uczeń stopnia I
Dołączył: 23 Paź 2012
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Londyn Płeć: Czarownica
|
Wysłany: Sob 12:53, 24 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Z: Zielarstwo i opieka nad magicznymi zwierzętami
Karou weszła do ogrodu przygnębiona. Przeszła się wzdłuż nagrobków i zatrzymała się przy jednym. Spojrzała na napis- był ledwo widoczny, ale samo miejsce było oddalone od wejścia. Usiadła obok niego i zaczęła skubać kawałki trawy i innych roślin rosnących w pobliżu.
-Pięknie- szepnęła- sama, samotna, nielubiana, ale za to ładna...- zaśmiała się- z jakąś mocą, która sprawia, że wieje wiatr- znowu śmiech- uwielbiam...tą...szkołę- teraz już płakała i śmiała się jednocześnie. Zamknęła oczy...I nagle znowu zaczął wiać wiatr. Owiewał jej ciało jakby...od środka?! Jakby chciał wywiać wszystkie zmartwienia, emocje. Przeszywał jej ciało dogłębnie. I nagle poczuła się lepiej. Wstała i ruszyła w stronę szkoły.
Do: jadalnia
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Tabitha Bishop
Uczeń stopnia II
Dołączył: 04 Lis 2012
Posty: 634
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Holandia Płeć: Czarownica
|
Wysłany: Nie 0:13, 25 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Z sali do transmutacji.
Tabitha miała dosyć tego całego alarmu.
Kazali jej siedzieć w pokoju, gdzie była ciągle sama.
Żadna z trzech współlokatorek nie kwapiła się, by wrócić do sypialni.
Z resztą... gdzie bym nie poszła i tak jestem sama.
Jej oczom ukazało się pobojowisko na dosyć dużym obszarze cmentarza.
W jego centrum znajdował się grób Pani Abigail.
Kucnęła, by lepiej przyjrzeć się trawie.
Spalona... Czyżby ta poranna łuna światła, to był pożar? Ciekawe jak... Mam tylko nadzieję, że nie każą mi tego sprzątać.
Poszła dalej, zszokowana ogromem zniszczeń, jakie zrobił ogień.
Stanęła przed pomnikiem. Był nienaruszony.
Usiadła na trawie.
- Witaj Saro. Nie powinnam tu być, ale... nie potrafię. Nie chcę być sama.
Położyła się na trawniku, lekko grymasząc z bólu, jaki sprawiał jej siniak na żebrach. Oczy skierowała ku niebu.
- Wiesz, ogłosili jakiś alarm w szkole. Myślę, że coś się stało. Nie wiem co, bo nie chcą nam nic powiedzieć, ale to chyba coś poważnego. Zamknięto nas w pokojach. Możemy wychodzić tylko na zajęcia. Czuję się tak jak wtedy.
Wtedy, to na prawdę nie była moja wina, że Samuel... Ale wiem, że ty wiesz. Ty zawsze wiedziałaś. Wtedy też mnie zamknęli w pokoju. Mówili, że to moja wina, że chłopcy już tacy są. Ale nie wszyscy. Wiesz... tu jest jedna osoba. On... on jest inny, niż cała reszta. Jest impulsywny i wybuchowy, ale jest dobry... pomógł mi. Pomógł i dochował tajemnicy.
Tabitha uśmiechała się, jednak z jej oczu spływały łzy.
- Czy można zapomnieć o przeszłości? Czy jest nadzieja na to, by to wszystko przestało boleć? Zawsze mówiłaś, że po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój. Kiedy ta burza skończy się u mnie?
Płakała... przerywała swój monolog, by nabrać powietrza. Jednak jej słowa, nie były wypowiadane z wyrzutem, czy złością, raczej z żalem. Żalem za tym, czego nie można osiągnąć, chociaż wiesz, że należy się tobie.
- Kiedy przyniosłaś mi list, mówiłaś, że to jest moja szansa na lepsze jutro. Odprowadziłaś mnie na pociąg. A teraz? Los zabrał mi nawet ciebie. Jedyną osobę, która we mnie wierzyła.
Usiadła plecami do pomnika. Po krótkiej chwili milczenia, wstała i dodała odchodząc - Jesteś moim aniołem. Błagam, zostań ze mną.
Zarzuciła kaptur na głowę i wróciła do pokoju.
Do pokoju 6.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose Willton
Seems a bit dead
Dołączył: 23 Paź 2012
Posty: 366
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wirrawie Płeć: Czarownica
|
Wysłany: Nie 17:32, 25 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Z pokoju kominkowego.
Demony pełzły ku bezbronnej dziewczynie, wyciągając w locie swe przerażające szpony. Kruki skrzeczały donośnym głosem, zwołując coraz to większe posiłki. Co chwilę wzlatywały w powietrze, po czym z jednym donośnym ,,kra'' opowiadały swoim pobratyńcom historię pełną bólu. Historię śmierci.
Rose leżała na centralnym nagrobku, oznaczonym wyrytymi w marmurze literami:
Abigail, 17 lat. Spalona na stosie.
Nie wiedziała kiedy znalazła się w ogrodzie cmentarnym.
Jedną wolną ręką dotykała wilgotnej ziemi.
Nie miała pojęcia dlaczego na jej ramieniu znalazły się trzy rany cięte, długości noża z kości słoniowej.
Drugą ręką gładziła mokrą, marmurową płytę.
Zauważyła nóż.
Mój nóż. Piękny nóż z kości słoniowej.
Leżał na ziemi, a jego srebrne ostrze błyskało niebezpiecznie.
Uratuj nas. Rose!
Nie mogę. Już jest za późno.
Uratuj!
Nie. Nie mogę. Powtarzałam wam już, że jest za późno.
Nagle w ogrodzie rozhulał się piekielny wiatr. Z głośnym chrzęstem łamał gałęzie drzew, a docierając do przestraszonej Rose szeptał do ucha.
Skoro nie możesz nas uratować, to choć do nas.
Dokąd mam iść?
Zobaczysz.
Pieguska czuła, że jej czaszka pęknie na tysiąc małych kawałeczków, a następnie poturla się w stronę nagrobków w ogrodzie cmentarnym.
Nie wiedziała gdzie się znajduje.
Nie wiedziała co się dzieje.
Nie wiedziała co robi.
Słyszała ciągle ten sam, monotonny, syczący głos:
Choć do nas. Choć...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Thomas Moriarty
Often the most clever answer is silence
Dołączył: 07 Paź 2012
Posty: 396
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nie Londyn, bo wszyscy stamtąd. Płeć: Czarodziej
|
Wysłany: Nie 17:52, 25 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Zwierzyniec
Moriarty zaopatrzony w tabletki postanowił obejść szkołę w poszukiwaniu jakichś pałętających się uczniów. Ponieważ ostatnio widział spalony ogród cmentarny postanowił zobaczyć jak się miewa. Zamiast tego zastał jednak uczennicę spoczywającą na płycie grobowej Fireness jakby za chwilę miała umrzeć. To była Rose Willton, a przy niej leżał nóż, którym najwyraźniej trzykrotnie się poraniła. Profesor gwałtownie przyspieszył kroku i dokładniej przyjrzał się dziewczynie, która wyglądała na zemdlałą. Profesor podniósł z ziemi lekko zakrwawiony nóż i przyjrzał się bliżej ranom dziewczyny.
Nie jest tak źle... ale i tak jest źle.
Profesor zabrał dziewczynę z cmentarza wraz z nożykiem z powrotem do szkoły.
Gabinet pielęgniarki (+Rose)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alexander McCrass
Początkujący
Dołączył: 22 Lis 2012
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Liverpool/Londyn Płeć: Czarodziej
|
Wysłany: Czw 19:28, 29 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Z pokoju komikowego
Ten ogród był pierwszym skojarzeniem jako miejsce, gdzie mógłby szukać drzewa cmentarnego. Tu będzie na pewno najłatwiej. Przeszedł się po alejkach w poszukiwaniu drzewa. W ogóle jak ono powinno wyglądać? Chyba mam szukać czegoś co mnie przestraszy. Po dłuższej chwili znalazł Anne płaczącą w rogu ogrodu. Nie, tylko nie to. Podbiegł jak najszybciej do szlochającej dziewczyny. Nie płacz, proszę.
- Okłamałeś mnie! - wrzasnęła.
Przecież ja nic nie zrobiłem. Niespodziewanie chłopakowi też się zrobiła ochota na łzy. Nie jestem kłamcą. Był tym wszystkim zdruzgotany.
- Uwierz mi. Ja nic nie zrobiłem. Nic co mogłoby cię zdenerwować. Nigdy nie chcę czegoś takiego robić. Przenigdy!
- Kłamstwo! - szatynka jeszcze bardziej się rozpłakała.
A jeśli to mój największy strach, a to tylko sztuczka drzewa cmentarnego? Nie wierzę by tutaj przyszła przede mną bez.. nich. Przypomniał sobie co profesor Northwolf mówiła o tych roślinach i w jaki sposób można je pokonać. Pomyśl: to nie jest straszne, to bardzo miłe. Przecież jej nienawidzisz i cię zraniła. Za to takie ciepło łóżko z milutką kołdrą... och, to jest takie okropne. Chwilę potem na miejscu szlochającej Anne pojawiło się to co wmówił sobie, że jest przerażające. Łóżeczko. Uśmiechnął się delikatnie i zawinął pod miłą kołdrę.
***
Kiedy słońce obudziło rankiem chłopaka czuł się wypoczęty i pełen nowej energii na nowy, świetny dzień. Szkoda, że żaden sen nie trwa wieczność. Przeciągnął się i jednocześnie wychylając się w stronę ziemi poczuł niewyobrażalne zimno. Westchnął i jak najszybciej dla rozgrzania pobiegł w stronę szkoły. Chyba mam teraz jakąś lekcję.
Na II lekcję alchemii
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose Willton
Seems a bit dead
Dołączył: 23 Paź 2012
Posty: 366
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wirrawie Płeć: Czarownica
|
Wysłany: Sob 22:29, 01 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Transmutacja- lekcja III.
-Wysłuchaj!
-Nie... Chciałam od tego uciec, nie rozumiesz?!
-Od czego? Od swojego życia? Szkoły? Kolegów? Przyjaciół?
-Kłamiesz! Nie mam przyjaciół... Nie mam nikogo. Nikogo, kto zostanie ze mną na zawsze.
-,,Na zawsze.'' Pojęcie uogólnione, a przede wszystkim nieprawdziwe.
-Co chcesz przez to powiedzieć? I... dlaczego w ogóle ze mną rozmawiasz?!
Rose dotknęła marmurowej płyty przy nagrobku Abigail Fireness. Wdychała wieczorne powietrze.
Czuję śmierć. Jest obecna wokół nas. Znów...
-Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam; nie zasnęłam też.
Jestem tysiącem wiatrów dmiących.
Jestem diamentowym błyskiem na śniegu lśniącym.
Jestem na skoszonym zbożu światłem promiennym.
Jestem przyjemnym deszczem jesiennym.
Kiedy tyś w porannej ciszy zbudzona
Jestem ruchem - szybkim, wznoszonym,
Ptaków cichych w locie krążących
Jestem łagodnym gwiazd blaskiem nocnym.
Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam; nie zasnęłam też.
Nie stój nad mym grobem i nie płacz na darmo.
Nie ma mnie tam. Ja nie umarłam.
***
-Rose? Uspokoiłaś się już trochę?
Dziewczyna stała na chwiejnych nogach, nadal prowadząc konwersację ,,ze samą sobą.''
-Można by tak powiedzieć...
Zamknęła oczy wsłuchując się w odgłos dmiącego wiatru.
Postawiła stopę na kamienistej dróżce, ale zaraz odwróciła się w stronę nagrobka, jakby o czymś sobie przypominając.
-Kaladrio. Nie odchodź ode mnie. Proszę.
-Ja i tak nie miałabym gdzie pójść. -odrzekła smutno Kal.
Ostatnio zmieniony przez Rose Willton dnia Sob 23:17, 01 Gru 2012, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Tate Harris
Uczeń stopnia I
Dołączył: 25 Paź 2012
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Denver Płeć: Czarodziej
|
Wysłany: Sob 23:41, 01 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Z: Pokój 29
Szedł powoli, nawet nie wiedząc gdzie. Nieważne gdzie, ważne żeby daleko. Uśmiechnął się do siebie sarkastycznie, kopiąc kamienie leżące na jego drodze. Co? Nic. Śmiejesz się ze mnie. Odwrócił się parę razy za siebie myśląc, że znajdzie tam coś ciekawego. A ta całkiem ciekawa rzecz (chociaż może raczej osoba) była zupełnie naprzeciwko niego. Rudowłosa dziewczyna. Rose, tak? Rozejrzał się szybko dookoła zauważając, że jest na cmentarzu... albo na czymś takim, co wygląda zupełnie podobnie. Nie, to chyba był cmentarz.
"Abigail, 17 lat. Spalona na stosie.
Anioły trafiają do nieba." - Zupełnie jak na szkicu Christelle. Westchnął podchodząc do rudowłosej.
-Hej. - Uśmiechnął się słabo w jej stronę miętosząc w ręce kawałek czarnego swetra. Spytać się jej teraz?
-Nie widziałaś gdzieś może Kaladrii? Wiesz, taka rudowłosa dziewczyna. - Ładna. Uśmiechnął się sam do siebie.
-Szukałem jej w jej pokoju, ale był pusty. Na zajęciach też jej nie było, więc ten... Może coś wiesz. Wiesz? Proszę...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose Willton
Seems a bit dead
Dołączył: 23 Paź 2012
Posty: 366
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wirrawie Płeć: Czarownica
|
Wysłany: Sob 23:58, 01 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Tejt... Nie... Boże, nie pytaj się o...
-Nie widziałaś gdzieś może Kaladrii? Wiesz, taka rudowłosa dziewczyna.
Za późno.
Rose utkwiła w nim swoje zmęczone spojrzenie. W swoim umyśle słyszała przerażające wycie płomienno rudej istoty, która prawdopodobnie ostatni raz słyszała głos ukochanego.
-Tejt. -szeptała nastolatka, kolejny raz wdzierając się do umysłu pieguski.
-Tejt! Kocham Cię.
Dziewczyna opanowała drżenie na całym ciele, delikatnie złapała za rękę chłopaka. Powoli przyciągnęła go do siebie, dokładnie w tym samym momencie wskazując na nagrobek.
Usiądź.
-Tejt!
-Posłuchaj. Ja... Ja...
Spuściła wzrok.
-Nie mogę Kaladrio. Nie potrafię!
-Zrób to dla mnie.
Rose powtórnie ścisnęła drobną rękę nastolatka.
-Jest taki niewinny. Niczego się nie spodziewa.
Powoli podniosła wzrok. Szukała oczu.
Gdy je znalazła utkwiła w nich swoje spojrzenie.
-Jeśli coś na prawdę kochasz, pozwól temu odejść. -szepnęła, wolną ręką ocierając łzę.
Dopiero po chwili chłopak zrozumiał sens słów wypowiedzianych przez pieguskę.
Rozpętało się piekło.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Tate Harris
Uczeń stopnia I
Dołączył: 25 Paź 2012
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Denver Płeć: Czarodziej
|
Wysłany: Nie 0:28, 02 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Spojrzał zdezorientowany na dziewczynę, posłusznie siadając na wskazane przez nią miejsce. Dlaczego mam złe przeczucie?
Patrzył na nią wyczekującym wzrokiem, lekko się trzęsąc z powodu temperatury panującej na zewnątrz, ale także z nadmiaru emocji. Dziewczyna złapała go ze rękę. Stanie się coś złego. Stanie się coś złego. Ale ja nie chce. Tylko proszę, nie to. Chyba będziesz miał problem. Proszę... Dlaczego zawsze jesteś takim pesymistą? Czasami trzeba się uśmiechnąć do życia.
Poczuł jak serce lekko przyśpieszyło swoje bicie, a on wpatrzył się w wyrażające smutek i zmęczenie oczy Rose.
- Jeśli coś na prawdę kochasz, pozwól temu odejść. - Spojrzał zdezorientowany na dziewczynę. Tylko tyle? "Jeśli coś na prawdę kochasz, pozwól temu odejść." Zmrużył lekko oczy. Jeśli coś na prawdę kochasz, pozwól temu odejść.... Pozwól odejść... Odejść.
Jego źrenice wyraźnie rozszerzyły się patrząc na postać rudowłosej dziewczyny, doznając szoku.
- Ale... Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - Nie, to nie może być prawda. Poczuł jak jego oczy zaszkliły się, a obraz przed nim lekko pociemniał. Starał opanować trzęsące się ręce, ale nic to nie dawało. Jesteś taki słaby, wiesz? Pokręcił przecząco głową.
- Czyli ona... Ale dlaczego? Przecież mówiła, że.... Ona nie może mnie zostawić, przecież... przecież nie. Ona żyje, Rose. Przecież, ona żyje. - Uśmiechnął się w stronę pieguski, próbując stłumić płacz.
- Kocham ją. Ona i ja będziemy szczęśliwi. Nie pozwolę jej umrzeć. - Czy Ty sam siebie słyszysz?
- Skłam dla mnie, Rose. Powiedz, że żyje. - Popatrzył na dziewczynę błagalnym wzrokiem. Proszę.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose Willton
Seems a bit dead
Dołączył: 23 Paź 2012
Posty: 366
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wirrawie Płeć: Czarownica
|
Wysłany: Nie 8:55, 02 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
-Nie Tate. Nie skłamię. Nie potrafię.
Dziewczyna w pierwszym odruchu przytuliła chłopaka najmocniej jak potrafiła.
-Nie pozwól mu się załamać.
Delikatnie złapała go w pasie, ciągnąc w stronę budynku ciemniejącego z każdą chwilą.
-Nie pozwól mu się załamać.
Trwali tak w uścisku dobrych parę minut. Chłopak zamilknął.
-Nie pozwól mu się załamać!
Rose powolnym ruchem dotknęła jego ramion. Pociągnęła i je w stronę kamienistej dróżki.
Próby Rose niie przynosiły żadnego efektu.
-Proszę Tate. Chodźmy stąd!
Nastolatek nie słuchał już nikogo. Zagłębiony w rozpaczy i smutku przeniósł się na swój świat. Bez Kaladrii. Bez jakichkolwiek chęci do życia.
Proszę! Tate, błagam!
Powtórnie złapała go w pasie, tym razem ciągnąc o wiele mocniej.
-Wszystko będzie dobrze Tate. Wszystko będzie dobrze.. -głos pieguski załamał się w połowie wypowiedzianego zdania.
Po co mam go okłamywać?
Przecież już nigdy nie będzie dobrze.
Nie na tym świecie.
Do gabinetu pielęgniarki.
|
|
Powrót do góry |
|
|
lady Catherine Monypenny
Początkujący
Dołączył: 24 Lis 2012
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Czarownica
|
Wysłany: Nie 18:06, 02 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Z: Pokój kominkowy
Przez całą drogą była zamyślona - tylko jedno chodziło jej po głowie. "Niektórzy giną w niewyjaśnionych okolicznościach", tak powiedział. Muszę się stąd wydostać, jak najszybciej. To miejsce jest szalone. W dodatku Alex cały czas mówił, jakby wierzył w te dziwactwa, których p. Francesca naopowiadała im na lekcji - magiczne drzewo urzeczywistniające największe koszmary ofiary. Jak babcię kocham.
-Co się tam dzieje? - wskazała na namiot w dali.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jonathan Lawrence
Life is brutal
Dołączył: 29 Paź 2012
Posty: 179
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Magic place Płeć: Czarodziej
|
Wysłany: Nie 18:36, 02 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Z swojego gabinetu
Wszedł dostojnym krokiem na terenu ogrodu. Jak zwykle nagrobki nie były umyte. Świetnie, trzeba coś z tym zrobić. Machnął kilka razy dłońmi i zeszła warstwa mchu. Teraz jeszcze jakieś ozdoby i trzeba wypielić chwasty. Niestety tego drugiego nie uda mi się zrobić tak szybko, najlepiej je czymś przykryć. Zamknął oczy. Wyobraził sobie czerwony dywan rozkładający się nad największymi alejkami. Kiedy znów spojrzał na okolice widać było odzobę, która jeszcze niedawno istniała tylko w jego głowie. Następnie skierował wzrok na świecące słońce. Zepsuje cały efekt smętnego pogrzebu. Teraz wyobraził sobie ciemny namiot, który od środka sprawia efekt zwyczajnego dnia z dużym zachmurzeniem, zasłaniającym całe światło słoneczne. Po chwili i ten przedmiot się ukazał na cmentarzu. Skierował wzrok na swoje obecne ubranie. Może jakaś uroczysta szata. Pstryknął palcami, aby przywołać z swojej szafy w sypialni coś odświętnego. Tymczasem, warto załatwić jakieś ładne oświetlenie. Lampiony byłyby dobre. Poszedł na szybko do schowka na obrzeżach ogrodu by czegoś poszukać. Otworzył stare, zapomniane drzwi. Co my tu mamy? W małym pomieszczeniu zmieszczono kilka sznurów, łopatę, grabie, kilka trumien i... lampiony. Ostatnie z listy miały ciemny kolor jakby były zrobione z nieba najciemniejszej nocy. Świetnie, dodadzą dobrego nastroju. Brakuje tylko świec. Poszperał jeszcze chwilę w środku, na szczęście z pozytywnym skutkiem. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Zabrał ze sobą cały bagaż na zewnątrz, aby przygotować resztę ozdób. W między czasie przyszła Luiza McClery - szkolna pielęgniarka. Ustawiła już otwarte i gotowe do ceremonii trumny, a w nich ciała, niedawno zabrane z gabinetu kobiety.
- Te dębowe trumny przygotowała już wczęśniej u mnie, na wszelki wypadek. - rzekła czarnoskóra.
- Dziękuję Luizo za twoją pomoc.
Przy okazji obok leżały uprasowana, czrodziejska szata w odcieniu ciemnego fioletu. Jonathan z pomocą nowo przybyłej rozwiesił sznury o wewnętrzne płachty namiotu z duża starannością by zostały na ustalonym miejscu. Następnie oboje umieścili na nich lampiony i zapalili świece, które były niezwykłe, bo oddawały czerwono-fioletowe światło, zamiast zwyczajnego. Stanęli przy wejściu bardzo dumni ze swojej pracy.
- Może jeszcze pozbądź się pomniejszych chwastów dla estetyki, a ja się przebiorę. - zapropnował profesor Lawrence.
Pielęgniarka tylko przytaknęła i Jonathan ponownie pobiegł do cmentarnego schowka. Ile harówy z tym podwójnym pogrzebem. Pośpiesznie się przebrał w odświętny strój i jak najprędzej wyszedł. Kobieta w międzyczasie pozbyła się kilku chwastów, tak że już nie zwracały na siebie zbytniej uwagi. Nagle czarnoskóra stojąca przy wejściu wskazała w dal.
- Już idą pierwsi! - krzyknęła na cały głos.
Jonathan skierował się ku trumnom i stanął na środku, przed nimi. Czekał jeszcze chwilę aż uzbiera się większy tłum, zaś pielęgniarka witała nowo przybyłych uczniów. Kiedy już zebrała się większa ilość osób nauczyciel postanowił wreszcie przemówić:
- Witajcie moi drodzy. Pewnie większość z was domyślała się lub właśnie teraz domyśla co się ostatnio działo w szkole. Nie jest to łatwa sprawa i nie zbyt się rwę do obfitego tłumaczenia cóz takiego się stało. Bowiem zmarły dwie uczennice. Obie w dość niewyjaśnionych okolicznościach. - spostrzegł między uczniami wymianę nerwowych spojrzeń - Ale spokoniej, nie bójcie się. Całe grono pedagogiczne dba o wasze bezpieczeństwo i nie podda się bez walki. Dlatego pragnę byśie natychmiast się uspokoli. - spojrzał gniewnie na uczniów, ale szybko rozluźnił wzrok - Kontynnując zebraliśmy się tu by uczcić pamięć Ayano Hayasaka oraz Kaladrii Zidaya. Obie uczące się w tej szkole, każda skończyła tragicznie. Może ktoś chce coś opowiedzieć o zmarłych dziewczynach? - rozejrzał się po wnętrzu namiotu.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Miguel Tulcakelume
Uczeń stopnia I
Dołączył: 29 Paź 2012
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nowy Jork Płeć: Czarodziej
|
Wysłany: Nie 20:08, 02 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
z lekcji transmutacji
Miguel przyszedł do ogrodu cmentarnego bez specjalnego wzruszenia. Komunikat też zanadto go nie przejął. Ayano Hayasaka oraz Kaladria Zidaya... Stanął prosto i otworzył oczy przerażony. Wesoła dziewczyna z rozmazanym makijażem i wredna rudowłosa z jadalni. A gdyby tak... Miguelowi zrobiło się słabo. A co jeżeli następna będzie Camilla? Albo Charlie? Albo... Potrząsnął głową wmawiając sobie, że tak się nie stanie. Popatrzył na ludzi wokół siebie. Kilka osób płakało, większość zachowywała kamienne twarze. Jakiś blondyn z tyłu śmiał się cicho. Boże, pozwólcie mi stąd wyjść. Nie czekając na zakończenie ruszył w stronę pokoju czując na sobie gardzący wzrok wychowawcy.
do pokoju 44
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose Willton
Seems a bit dead
Dołączył: 23 Paź 2012
Posty: 366
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wirrawie Płeć: Czarownica
|
Wysłany: Nie 21:10, 02 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Z Pokoju [13].
-Pomyślą, że zwariowałam. Przecież mnie wyśmieją!
-Od kiedy to obchodzi Cię zdanie innych?
-Od... Nic. Nie ważne.
-No właśnie! -triumfalny okrzyk płomiennorudej rozniósł się po umyśle Rose, powodując dziwne drżenie na całym ciele.
-Pokaż im, że nie obawiasz się Windhill.
Zrób to dla Luke'a. Tabithii. Noah'a.
Zrób to dla mnie.
-Skąd... Skąd ty znasz Luke'a?! Jak... Skąd wiesz?! Osłupiała pieguska przycupnęła w rogu namiotu, skąpanego w porannym słońcu.
-Ja wiem wszystko.
***
-Chciałabym... -drżący i pełen napięcia głos dziewczyny zdradzał wszelkie emocje, tak głęboko skrywane w ciele drobnej pieguski.
-Miałaś się nie bać. No dalej!
-Chciałabym coś powiedzieć. Zebraliśmy się tutaj, by pożegnać dwie wspaniałe dziewczyny.
Co prawda jednej z nich- roześmianej rudowłosej Ayano nie poznałam osobiście, ale sądzę, że Kaladria ma nam coś do wyjaśnienia.
Płomiennoruda, tak bestialsko zamordowana, teraz leżąca w małej, drewnianej trumnie chciałaby podziękować- nam wszystkim.
Odkąd przekroczyła próg tego budynku miała pewność, że rozpoczyna nowe, lepsze życie.
Nie pomyliła się.
Pobyt w Windhill był dla Kaladrii najwspanialszym momentem w jej, jakże krótkim życiu. Dziewczyna żałuje, że nie mogła spędzić z nami więcej czasu i... dziękuje.
Za okazaną jej pomoc. Uśmiech na twarzy. I akceptację jej trudnego charakteru.
My też jej podziękujmy.
Dziewczyna zrobiła krótką pauzę powstrzymując się od nieopohamowanego, spazmatycznego szlochu.
-Udowodnijmy, że śmierć naszych koleżanek nie poszła na marne.
Dziękuję Kaladrio.
-Dziękuję Rose.
Trening mocy- lekcja III.
Ostatnio zmieniony przez Rose Willton dnia Nie 22:14, 02 Gru 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Paul Devoux
Początkujący
Dołączył: 26 Lis 2012
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Calvi, Francja Płeć: Czarodziej
|
Wysłany: Nie 21:14, 02 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Z: Pokój 6
Przekroczył teren ogrodu, a nerwy mimowolnie puściły wodze. Rozluźnionym krokiem kroczył ku centrum cmentarzyska, podziwiając przy tym zadbane pomniki, czy rosłe krzaki różnokolorowych kwiatów. Kucnął przy jednym z kwiatami róży i silnym ruchem zerwał piękną roślinę.
Matka zawsze mi wmawiała, że w róży zaklęta jest jakaś dusza zmarłego. I gdy ona trafi do odpowiedniego ciała, kwiat przemieni swój kolor.
Mi też. Dlatego zawsze na pogrzeby kupowała krwiste kwiaty.
Przegładził gładkie płatki, przykładając je do bladych ust. Wspaniały zapach delikatnego kwiatu przedostał się do nosa chłopaka, powodując delikatne i jakże przyjemne dreszcze. Błękitny kolor oczu nasycał się z każdą sekundą przebywania na cmentarzu; wyczuwał obecność siostry. Włożył zimne dłonie do kieszeni spodni i przyglądał się rozstawionemu namiotowi.
- A tam co? Pogrzeb w namiocie?
Wszedł do prowizorycznej kaplicy. Siedział w nim tłum młodzieży; każdy szlochał i szeptał między sobą. On bez ogródek podszedł do drewnianej trumny i położył na niej soczyście czerwoną różę, a ta – nabrała kompletnie czarnego koloru.
Twoja róża. Matka nie kłamała?
Najwidoczniej.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|